niedziela, 22 lutego 2015

RZYM 2011

Dzień 57 - Wtorek - 19 IV 2011
Prima Porta - Rzym - Watykan


O godzinie ósmej rano uczestniczyliśmy we mszy świętej w kaplicy klasztornej i zaraz po niej wyruszyliśmy w drogę, na ostatni już etap naszej wędrówki. Pięćdziesiąty siódmy dzień pielgrzymowania, myślę że spokojnie można było przejść cała trasę w pięćdziesiąt dni, gdyż ostatnie dwa tygodnie ogromnie zmniejszyliśmy tempo. Dziś więc ostatni dzień pielgrzymowania, ale nie ostatni dzień pobytu, gdyż do dni beatyfikacji pozostało jeszcze dwanaście dni.

Droga wiodła nas dziś początkowo skrajem bardzo ruchliwej szosy, i to bez chodnika dla pieszych. Ale na całe szczęście po dwóch godzinach weszliśmy na bardzo wygodną ścieżkę rowerową, która zakolami wiodła nas brzegiem Tybru i zaprowadziła niemal pod sam Watykan i to środkiem Rzymu, a jednak w oddaleniu od wszelkiego zgiełku!

Weszliśmy na plac św.Piotra na Watykanie tuż przed godziną siedemnastą i wzruszeni ogromnie wkroczyliśmy do Bazyliki świętego Piotra. Chwilę tylko spędziliśmy na cichej modlitwie w Bazylice i zaraz pewna przypadkowa tu spotkana Polka, Kasia, pokazała nam drogę do Grobu papieża Jana Pawła II. O tej porze kolejka ludzi była nieduża, tak że po pół godzinnym oczekiwaniu weszliśmy do podziemi Watykanu z grobami papieży świętych i kardynałów. Kasia powiedziała nam również, że jeśli pragniemy dłużej się pomodlić przed grobem papieża Jana Pawła II, to nie powinniśmy się przesuwać wraz z kolejką ludzi, lecz pójść w drugim równoległym rzędzie, dwa kroki z tylu za pierwszym sznurem ludzi, tam można będzie uklęknąć i spokojnie długo się modlić, a nikt nie będzie nas popędzać.

I tak też zrobiliśmy. Najpierw przeszliśmy w kolejce wraz z ludźmi przed grobem papieża Jana Pawła II, ale zaraz potem znów przechodziliśmy, ale tym razem "za sznurem", tak uklęknęliśmy i modliliśmy ponad pół godziny, patrząc na grób papieża. Nie wszyscy o tym wiedzieli i szybko przesuwali się w kolejce przed nami, tylko na kilka sekund zatrzymując się przy samym grobie. A my dzięki tej informacji od Kasi, mogliśmy spokojnie i długo się modlić. Mogliśmy spokojnie podziękować papieżowi mu za te wszystkie cuda, których doświadczaliśmy w drodze, zwłaszcza wtedy, kiedy bardzo modliliśmy się o jego wstawiennictwo.

Później w skupieniu przeszliśmy w skupieniu przed grobami innych papieży i wyszliśmy z Bazyliki. Byliśmy u celu naszej pielgrzymki, ale do dnia beatyfikacji mieliśmy jeszcze dwanaście dni. Ponieważ było już po godzinie 19.00 a nie mieliśmy noclegu w Rzymie, postanowiliśmy pociągiem wrócić do O.Paulinow w Prima Porta, czyli na przedmieścia Rzymu. Pierwsza podróż rzymskim metrem do Dworca kolejowego i pierwsze pobłądzenie w metrze. Rzymskie metro jest rozległe i ma dwie krzyżujące się linie: czerwona i niebieska. W następnych dniach opanowaliśmy sztukę przemieszczania się metrem perfekcyjnie i mogliśmy szybko dotrzeć w każdy rejon miasta. Ale ten pierwszy raz sprawił, że straciliśmy orientację i ponad pół godziny czasu.

Do klasztoru O.Paulinów dotarliśmy bardzo późno, grubo po godzinie dwudziestej drugiej. Bramy klasztoru były już zamknięte. No i nie wiedzieliśmy co teraz robić. Położyć się pod kościołem na posadzce, jak u O.franciszkanów w Wenecji-Margherze, czy też próbować jakoś obudzić O.Paulinów. Tutaj jednak spanie przed kościołem oznaczałoby równocześnie spanie pod Dworcem Kolejowym, co nie wydawało się nam bezpieczne. W końcu dostaliśmy się jakoś na teren klasztoru, a a trochę zdenerwowany tym naszym nocnym wtargnięciem ksiądz przeor dał nam ponownie pokój do spania. A kilkanaście minut później kucharz klasztorny przyniósł nam do pokoju kolację. Było już po dwudziestej trzeciej i wcale na coś takiego nie liczyliśmy.























Dzień 58 - Środa - 20 IV 2011

Prima Porta - Rzym - Camping Aurelia


Rankiem o godzinie szóstej rano wstaliśmy i opuściliśmy w ciszy gościnny klasztor O.Paulinów, starając się już nie przypominać swoją obecnością naszego nocnego wtargnięcia. Teraz do Rzymu już nie musieliśmy wędrować pieszo, gdyż wczoraj do niego weszliśmy i zakończyła się nasza licząca około 1600 km pielgrzymka. Udaliśmy się więc na pobliską stację stacje kolejową i pociągiem pojechaliśmy do Rzymu. Po przyjeździe do Rzymu rozpoczęliśmy spacer po mieście, wstępując do co najmniej dziesięciu z nich. A jest ich w Rzymie bardzo dużo. I tak wędrując od kościoła do kościoła natknęliśmy się na Informację Turystyczną. Dowiedzieliśmy się tam, że w miarę tanio można w Rzymie przebywać na Aurelia Camping, przy ulicy Via Aurelia. Rozbicie namiotu na campingu nie miało wcale kosztować dużo, to była pokusa dla nas, gdyż gdzie indziej noclegi były horrendalnie drogie.


Zaraz też metrem linii A i autobusem 246 udaliśmy się na Camping Aurelia, aby tam uwolnić się od niemal wszystkich posiadanych jeszcze pieniędzy. Za prawo spania we własnym namiocie na campingu zapłaciliśmy bowiem horrendalny rachunek, 285 euro za 10 dni!!! Za samo tylko prawo do rozbicia tutaj namiotu płaci się pięć 5 euro za dobę, ale dochodzą dodatkowe i obowiązkowe koszty związane z korzystaniem na Campingu z łazienek, WC, pryszniców, sklepów, kuchni i inne niepotrzebnych wygód, za które każdy gość tego campingu musi płacić, nawet jeśli z tego nie korzysta. W sumie prawo do spania we własnym namiocie wyniosło 14,40 euro na osobę dziennie! Dlatego taki rachunek - łącznie 285 euro za 10 dni i za 2 osoby. Ale a to portfele uwolnione od nadmiaru gotówki będzie teraz łatwiej nosić! Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że znaczna część tych pieniędzy zostanie nam zwrócona, dzięki Pawełkowi Bibułowiczowi z Białegostoku, który już wkrótce, wraz z Andrzejem Koflukiem, miał nadejść pieszo do Rzymu.

Ale zdazylismy na cale Triduum Paschalne do Rzymu i to bylo najwazniejsze a nie ilosc posiadanych pieniedzy. Ja i tak nigdy nie mam ich zbyt wiele - wiec jestem przyzwyczajony do lekkiego portfela znacznie bardziej niz do ciezkiego. Policzylismy szybko, ze na suchy chleb i wode nam jeszce wystarczy do konca pobytu w Rzymie, wiec z glodu nie umrzemy. Zreszta szlsimy caly czas o chlebie i mleku oraz w oparciu wylacznie o pozywienie, ktore otrzymywalismy darmo....A i tak przeciez jest POST!
Staszek zaraz rozbil namiot, ja kupilem jeszzce za 4,50 euro karimate w sklepiku kempingowym (moja byla juz zuzyta i za cienka) i ok. 20.00 polozylismy sie spac, sami w Rzymie, bez pieniedzy ale szczesliwi!









Dzień 59 - WIELKI CZWARTEK
21 IV 2011
Camping Aurelia (Rzym) - Watykan


Rankiem zjedliśmy skromne śniadanie, chleb pipijany mlekiem, i około poludnia wyryszylismy znow autobusem i metrem do Watykanu, aby wziac udzial w Liturgii Wielkoczwartkowej. Weszlismy do Bazyliki przed 17.00, tak ze zaraz po naszym wejsciu zaczela sie Liturgia. Na dodatek udalo sie nam przecisnac niemal do samego przodu i zajac miejsca siedzace!! Msza sw. bez papieza Benedykta, ale z udzialem wielu kardynalow i biskupow.
Na poczatku Liturgii glowny celebrans umywal nogi 12 mezczyznom siedzacych przed oltarzem na krzeslach, przodem do ludzi.
Po mszy sw. uroczyste przeniesienie Pana Jezusa do ciemnicy, czyli jednej z kaplic bocznych Bazyliki sw.Piotra. Bylo 10 minut modlitwy, po czym z hukiem zatrzasnieto zelazne wrota tej kaplicy, zamknieto je na lancuch i zaryglowano lancuch wielka klodka. Wygaszono wszystkie swiatla, nie tylko w kaplicy ale w calej Bazylice. Wszyscy ludzie wyszli z Bazyliki i zaraz Brame Bazyliki w podobny sposob zaryglowano.
To zatrzaskiwanie bramy i ryglowanie lancuchami wywolywalo w sercu wielkie wzruszenie i mialo znaczenie bardzo symboliczne, nawiazywalo bowiem do zamkniecia Jezusa w ciemnicy przed Jego Droga Krzyzowa. W wielkiej zadumie wrocilismy do metra i udali sie nasz Camping Aurelia.






























Dzień 60 - WIELKI PIĄTEK
22 IV 2011
Camping Aurelia - Watykan - Coloseum
Przybycie Andrzeja Kofluka i Pawelka Bibulowicza



Wczoraj Andrzej przeslal nam sms ze wejda do Rzymu na plac sw.Piotra o godz. 12.00, wiec obaj ze Staszkiem juz o 11.00 czekalismy tam na nich. Przybyli obaj w 45 dniu ich pieszej pielgrzymki z Wroclawia (nam zajelo to cale 57 dni!). Pawelek natychmiast sie ulotnil, gdyz spieszyl do klasztoru siostr w Witerbo. Z Andrzejem poszlismy od razu na plac Wenecki i pod Coloseum. Odwiedzilismy tez polski kosciol pw.sw.Stanislawa, gdzie otrzymalismy karty wstepu na niedzielna wielkanocna msze sw. z papiezem Benedyktem XVI. Potem razem z Andrzejem powrocilismy na nasz Camping Aurelia, gdzie Andrzej wykupil plac pod swoj namiot, placac az 119 euro za 7 dni. Zaraz potem znow metrem do Coloseum, gdyz tam miala sie odbywac Droga Krzyzowa z udzialem papieza Benedykta XVI. Udzial w tej Droze Krzyzowej byl dla nas ogromnym przezyciem. Stalismy bowiem tuz przy Coloseum, ktorego dolne i gorne pietra (kruzganki) oswietlone byly jasnym swiatlem. Miejsce meczenskiej smierci wielu poierwszych chrzescijan. Papiez Benedykt XVI modlil sie na kleczniku, ustawionym wysoko na murach naprzeciwko Coloseum, wpatrujac sie w jego oswietlone wnetrze. Tlum ludzi stal pomiedzy papiezem a Coloseum. Sama Droga Krzyzowa odbywala sie na gorze, na murach, naprzeciw Coloseum, obok papieza, a tlum zgromadzony stal w miejscu i sluchal rozwazan przy kolejnych stacjach. Na koniec papiez wyglosil krotkie, chyba 10 minutowe rozwazanie (oczywiscie w jezyku wloskim). Podczas rozwazan Drogi Krzyzowej ludzie sluchali ich ze swiecami w dloniach.
Na nasz Camping Aurelia wrocilismy ok. 1.00 nad ranem i zmeczeni polozylismy sie spac w naszych namiotach.


































































Dzień 61 - WIELKA SOBOTA
23 IV 2011
Camping Aurelia - Watykan - kosciol Matki Bozej z Guadelupe


Zaraz rankiem udalismy sie na plac sw.Piotra i w Biurze Pielgrzymkowym otrzymalismy swiadectwa ukonczenia pieszej pielgrzymki na podstawie pieczatek zbieranych w naszych paszportach pielgrzymich. Potem spacer na plac Wenecki i do naszego kosciola polskiego. Trwala spowiedz w jezyku polskim. Ustawilismy sie w kolejke i po 15 minutach odeszli od konfesjonalu bez brudow duchowych, zostawiajac tutaj nasze pielgrzymkowe grzechy. Teraz bylismy juz gotowi do przezywania w pelni swiat Wielkanocnych. Potem wrocilismy na nasz camping i dokonalismy zakupow wielkanocnych, dosc skromnych jednak. 15 jaj kosztowalo tylko 2 euro, a Staszek gotowal je za pomoca swojej grzalki elektrycznej chyba przez dwie godziny.
W celebracji Wielkiej Soboty i mszy rezurekcyjnej Zmartwychwstania Panskiego uczestniczylismy o godz. 22.00 w kosciele pw.Matki Bozej z Guadelupe, tylko 1 km od naszego campingu. Msze sw. celebrowalo ok. 20 ksiezy. Msza zakonczyla sie krotko przed polnoca. Poszlismy spac, postanawiajac ze nasze wspolne sniadanie wielkanocne spozyjemy z samego rana, przed wyjazdem na msze sw. poranna na Watykanie z udzialem papieza Benedykta XVI, gdyz nie bylo wiadome, o ktorej godzinie powrocimy na camping.






















Dzień 62 - WIELKANOC
24 IV 2011
Camping Aurelia - Watykan
Msza św. z papieżem Benedyktem XVI


Rankiem rozpoczelismy modlitwa i sniadaniem swiatecznym. Na naszym swiatecznym STOLE, czyli na karimacie, rozlozonej obok namiotu znalazly sie jajka, chleb, mleko, truskawki i salatka oraz jakies plastry szynki (dzieki Andrzejowi) no i napoje. Andrzej rozpoczal modlitwa a potem podzielilismy sie jajkiem i zlozyli sobie zyczenia, tego co zwykle zyczy sie w swieta. Zyczylismy tez sobie dalszych pielgrzymek, moze do Ziemi Swietej? Potem autobusem i metrem pojechalismy na plac sw.Piotra we Watykanie i ok. 9.40 zajelismy siedzace miejsca, bardziej z przodu w srodku rzedu. Msza rozpoczela sie o godz. 10.30. Najpierw papiez Benedykt XVI witany owacyjnie przez zebranych wjechal na plac swoim papamobilem i wkrotce potem rozpoczela sie uroczysta msza sw. Wielkanocna. Bylo to wielkie przezycie dla nas: cale Triduum Paschalne przezywalismy we Watykanie! Po skonczonej mszy sw. papiez udzielil blogoslawienstwa Urbi et Orbi, w kilkudziesieciu jezykach i na plac sfrunely golebie. Krotko po mszy sw. pojawil sie przed nami Pawelek Bibulowicz, ktory siedzial w innym rzedzie. Siostry zakonne z Witerbo, u ktorych przebywal te ostatnie dni, zalatwily mu teraz pobyt w meskim klasztorze trapistow w Rzymie, nieopodal lotniska Ciampino i w poblizu Castel Gandolfo. Mial tam jeszzce miejsce dla Andrzeja, ktory zdecydowal, ze przeniesie sie tam jeszcze tego samego dnia. Wrocilismy wiec po mszy sw. na nasz camping, pomogli sie spakowac Andrzejowi i odprowadzili go na przystanek. Dzieki temu odzyskal ponad 80 euro, gdyz w sumie spal w namiocie na campingu Aurelia tylko dwie noce. A my ze Staszkiem pozostalismy sami na campingu i tutaj spedzalismy razem pozostala czesc swiat.






















































Dzień 63 - Poniedziałek Wielkanocny
25 IV 2011
Bazyliki św.Jana na Lateranie, Matki Bożej Większej (Maggiore) i u Pawła za Murami


Rozpoczelismy ten dzien od udzialu we mszy sw. o godz. 8.30 w kosciele pw.Matki Bozej z Guadelupe, najblizszym od naszego campingu. A potem udalismy sie na zwiedzanie Rzymu i waznych bazylik. Zaczelismy od odwiedzenia Bazyliki sw.Jana na Lateranie i godzinnego wspinania sie na kolanach po Swietych Schodach z relikwiami (tuz obok Bazyliki). Nastepnie udalismy sie do Bazyliki Matki Bozej Wiekszej (Maggiore) a na koniec do Bazyliki sw.Pawla za Murami - mojego patrona. Modlitwa u sw.Pawla byla bardzo skuteczna, co okazalo sie jeszce tego samego dnia wieczorem. Kiedy bowiem wrocilismy na camping Aurelia zaczal padac deszcz, a potem z tego deszczu zrobila sie ulewa. No po prostu dyngus-smingus... Nasz namiot byl caly przemokniety, tak ze nawet do niego nie wchodzilismy, aby woda nie wlewala sie do srodka. Posilek jedlismy na jakism kempingowym stole pod duzym parasolem. I wtedy wlasnie przyszedl SMS od Pawelka Bibulowicza, z informacja, ze od jutra tez mamy zalatwiony nocleg w klasztorze O.trapistow, razem z nimi. Tak wiec sw.Pawel poprzez Pawelka pomogl Pawlowi... czy moglem miec jakiekolwiek watpliwosci? Poszlismy spac do mokrego namiotu, ale na szczescie w nocy juz nie padalo.


























































































































Dzień 64 - Wtorek 26 IV 2011
Przeprowadzka z campingu Aurelia
do klasztoru O.Trapistow we Frattocchie



Rankiem o godz. 8.00 uczestniczylismy we mszy sw. porannej w kosciele pw.Matki Bozej z Guadelupe, potem wrocilismy na camping i zjedli sniadanie. Mialem jeszcze godzine czasu na uzupelnienie mojego bloga na internecie. Zaczelismy sie pakowac. Staszek zwinal swoj namiot a ja poszedlem do recepcji i zalatwilem zwrot naleznosci za niewykorzystane 4 noclegi, co spowodowalo, ze w naszych pustych portfelach pojawilo sie po 57 euro! Tak wiec calkowity koszt pobytu na tym campingu spadl ze 142 euro na osobe do 85 euro. To juz lepiej. A te pozostale 57 euro musi wystarczyc az do konca pobytu w Rzymie. Do klasztoru we Frattocchie mielismy dojechac na godz. 19.00 wieczorem, wiec mielismy duzo czasu. Dzis koncza sie nam tez bilety tygodniowe, ktore zakupilismy tydzien temu w cenie po 16 euro, za przejazdy metrem i autobusami po Rzymie. Od jutra trzeba bedzie kupowac pojedyncze bilety, wiec bedzie drozej.
Po poludniu metrem a potem autobusem pojechalismy do Frattocchie i tam do swojej malej "celi zakonnej" przyjal nas Pawelek Bibulowicz, ktory nocowal tu juz od kilku dni.
Trapisci to jest odlam cystersow, a wiec regula benedyktynska. Nosza bardzo podobne ubiory jak cystersi, ale chyba dluzsze rekawy. Ich cecha szczegolna jednak jest MILCZENIE. Procz tego, tak jak cystersi, zajmuja sie rolnictwem, uprawa roli. Obok klasztoru znajduje sie ogromny, kilkudziesieciohektarowy ogrod, z tysiacami drzew oliwkowych i wieloma hektarami uprawy winogron, czyli winnicy. "Modl sie i pracuj" to dewiza benedyktynska. No i wlasciwie nie maja czasu tutaj na gadanie, skoro tyle roboty :-) Z klasztoru widac Castel Gandolfo, miejsce odpoczynku papieza, widac tez z okna naszej celi lotnisko Ciampino: startujace i ladujace samoloty.
Tego dnia dlugo rozmawialismy, wspominajac przygody, jakie przezylismy podczas naszej pielgrzymki. Andrzej i Pawelek, szli przez Wlochy calkiem inna trasa niz my. My ze Staszkiem zaraz za Padwa skrecilismy w kierunku Rawenny a oni wybrali trase przez Bolonie i Florencje. Nawet do Rzymu wchodzilismy z innej strony.
Wspominalismy goscinny Logatec w Slowenii, w ktorym nocowalismy zarowno oni jak i my. Dla Andrzeja bardzo wzruszajacym spotkaniem w drodze byla goscina w Czechach "pod mostem" u bezdomnego, ktory przyjal ich niemal po krolewsku...














Dzień 65 - Środa
27 IV 2011
Audiencja generalna z udzialem papieza Benedykta XVI na pl.sw.Piotra



Rankiem poszlismy na msze sw. o godz. 6.30 do goszczacych nas trapistow, w ich kosciele klasztornym. Zaraz po mszy sw. udalismy sie do Watykanu, na audiencje genearalna, z udzialem papieza Benedykta XVI. Audiencja odbywala sie na placu sw.Piotra. Tym razem siedzielismy jeszcze blizej papieza. Po audiencji znow blogoslawienstwo papieskie i pozdrowienie pielgrzymow w kilku jezykach. Wychodzac z placu natknelismy sie na ekipe Wiadomosci TVP, ktora zrobila z nami wywiad. Niestety dodali cos od siebie, przekrecajac fakty. Powiedzieli ze bylo nas trzech pieszych pielgrzymow z Wroclawia, podczas gdy bylo przeciez czterech.
Po powrocie do klasztoru kupilismy kilogram makaronu, ktory Staszek gotowal w malym garnku, a wiec na trzy razy. Zjedlismy kopiec makaronu. Ojcowie trapisci chyba to zauwazyli, gdyz zaraz poinformowali nas, ze mamy korzystac z posilkow przez nich przygotowywanych i znajdujacych sie na stole i w lodowce. Sa bardzo goscinni.






















































Dzień 66 - Czwartek
28 IV 2011
Msza św. przy grobie papieża Jana Pawła II


Juz wczoraj dowiedzielismy sie, ze ostatnia juz msza sw. przy grobie papieza Jana Pawla II odbedzie sie dzis o godz. 7.00 a wejsciowki otrzymamy o godz. 6.50, tuz przed Bazylika. To oznazcalo pobudke dzis o godz. 4.00 i wyjazd z klasztoru trapistow autobusem juz o godz. 4.50. Tymczasem bramy klasztoru otwierane sa o godz. 5.00. Udalo sie jednak jakos przekonac O.trapistow, aby wyjatkowo otworzyli juz o godz. 4.30. I tak zrobili. O godz. 6.00 bylismy juz na placu sw.Piotra i o godz. 7.00 weszli do Bazyli, do podziemi watykanskich. Tam uczestniczylismy we mszy sw. przy dotychczasowym grobie papieza Jana Pawla II. Kaplica byla oblezona przez niemal samych Polakow. Msza sw. odbywala sie w jezyku polskim. Znow ogromne wzruszenie towarzyszylo nam, uczestniczacym w tej mszy sw.
Po mszy sw. we trojke (ja, Staszek i Pawelek) udalismy sie na zwiedzanie Rzymu. Odwiedzilismy kilka Bazylik, m.in. ponownie Bazylike Matki Bozej Wiekszej (Maggiore), Pawla za Murami oraz Kosmy i Damiana obok Coloseum. W Bazylice sw.Pawla za Murami ponownie tego dnia uczestniczylismy we mszy sw. i to przed glownym oltarzem! Bylo nas dwoch Pawlow w Bazylice sw.Pawla, wiec ta msza sw. miala dla nas bardzo wazne znaczenie.
Potem wrocilismy metrem i autobisem do klasztoru O.trapistow, gdzie czekala na nas kolacja. O.trapisci sa nieslychanie uprzejmi, szczegolnie dla nas, Polakow, i mimo obowiazujacej ich reguly milczenia, z nami jednak rozmawiaja. Ich regula milczenia chyba nie obejmuje milczenia w stosunku do gosci i odwiedzajacych ich czasm czlonkow rodzin. Cale szczescie.










































Dzień 67 - Piątek
29 IV 2011
CASTEL GANDOLFO



Dzis zrobilismy sobie odpoczynek od Rzymu. To znaczy ja, Staszek i Pawelek. Ale za to postanowilismy sobie zrobic piesza wycieczke do zamku Castel Gandolfo, odleglego o nie wiecej jak ok. 4 km od klasztoru O.trapistow, w ktorym przebywamy. Tam papiez spedza czesto swoj urlop i odpoczywa. Ten zamek widoczny jest z naszego klasztoru! Poszlismy tam z samego rana, a wedrowka zajela nam nie wiecej jak dwie godziny. Przez kolejne dwie godziny zwiedzalismy to piekne miasteczko i widoki na gory i jezioro. Papiez Jan Pawel II musial czesto patrzec na te same widoki, ktore my teraz ogladalismy! Odwiedzilsimy tez niektore sklepiki, ogladajac pamiatki, jakie mozna tu kupowac. Okolo 14.00 wrocilismy znow pieszo do naszego goscinnego klasztoru i do konca dnia odpoczywalismy w naszej celi klasztornej przed czekajacymi nas dniami, ostatnimi juz na tej pielgrzymce. Jutro bardzo trudny dzien sobotni, pakowanie sie i wedrowka z plecakami do miasta, moze udzial w czuwaniu nocnym przed niedzielna Uroczystoscia Beatyfikacji papeiza Jana Pawla II.






























Dzień 68 - Sobota
30 IV 2011
Wigilia przed uroczystością beatyfikacji papieża Jana Pawła II



Pobudka o godz. 6.00, msza św. wraz z O.trapistami o 6.30, potem śniadanie i pakowanie się na drogę. Jeszcze nie mam załatwionego powrotu, ale nie martwię się tym. Najwyżej wrócę pieszo. Teraz nie zajęłoby mi to aż 57 dni, ale może tylko 50. No i nie ma już mrozu, który towarzyszył nam w ciągu pierwszych dni.
Klasztor o.trapistów opuściliśmy o godz. 11.30 a potem metrem i na pieszo udaliśmy się na check-point przy parkingu Aurelia, gdzie Staszek, Andrzej i Paweł mieli wsiąść do swojego autobusu, zarezerwowanego jeszcze przed wyruszeniem na pielgrzymkę. Trochę liczyłem na to, że na tym parkingu uda mi się załatwić miejsce powrotne, jeżeli nie w jednym autobusie, to w jakimś innym. Tymczasem nie udało mi się to, mimo, że w licznych autobusach były wolne miejsca. Wszystko rozbijało się o kwestię ubezpieczenia, które należy wykupić wcześniej. Tak więc Andrzej, Staszek i Pawełek odjechali z tego parkingu autobusem, aby w dalszej części uroczystości beatyfikacyjnej uczestniczyć wraz z innymi pielgrzymami, przybyłymi na tę uroczystość autokarem. A ja, trochę smutny, zostałem sam. Nie mogąc nic załatwić, przestałem się martwić, za to postanowiłem udać się na Czuwanie przed beatyfikacja, które było zorganizowane przez najwyższe władze Rzymu, wraz z licznymi kardynałami i biskupami, na placu Circo Massimo. Czuwanie to zaczęło się o godz. 20.00 i trwało aż do godziny 23.00. Było na nim na pewno dużo więcej niż ze sto tysięcy ludzi. Dziękowałem Bogu, że mogłem w nim uczestniczyć. Gdybym odjechał autobusem - nie trafiłbym na to wspaniałe czuwanie na placu Circo Massimo. Słuchaliśmy wystąpień wielu ludzi, którzy znali papieża Jana Pawła II, w tym również kardynała Dziwisza, który płynnie mówił po włosku i odpowiadał na szereg pytań. Staliśmy potem ze świecami w dłoniach podczas różańca, odmawianego w różnych językach. To było bardzo dobre przygotowanie do czekającej nas uroczystości beatyfikacyjnej a jednocześnie noc czuwania przed Świętem Miłosierdzia Bożego. W zadumie, spokoju, bez nerwów, jakie pewnie towarzyszyłyby mi podczas wędrówki na zatłoczony plac św.Piotra.
Po skończonym czuwaniu, o godz. 23.00 udałem się wraz z ludźmi w pobliże Watykanu, aby zając jakieś dogodne miejsce na placu. Ale mimo północy tłum ludzi był gęsty przed placem św.Piotra. Jednak dzięki znajomości topografii placu, udało mi się zająć jeszcze miejsce, bardzo odległe od głównego ołtarza jutrzejszej uroczystości, ale jednak z widokiem na niego.































































Dzień 69 - Niedziela
1 V 2011
Uroczystośc beatyfikacji papieża Jana Pawła II



Z placu Circo Massino w okolice pl.św.Piotra wracałem z ogromnym tłumem ludzi. Ponieważ dostęp do placu był zagrodzony już w dużej odległości od niego, więc tylko dzięki bardzo dobrej znajomości topografii tego placu, co było wynikiem wielu spacerów po nim w poprzednich dniach, udało mi się wśliznąć w takie miejsce, gdzie co prawda odległość od ołtarza głównego była bardzo duża, ale jednak widok na ołtarz był w miarę dobry. Była to ulica na wprost ołtarza, która wpada wprost na plac św.Piotra, podobnie jak Aleja NMP w Częstochowie. Na całe szczęście miałem w pobliżu wielki telebim i to na nim głównie spoczywał mój wzrok w czasie uroczystości. Nie miałem przy sobie lornetki, żeby z bliska widzieć twarz papieża Benedykta XVI, za to na telebimie widać go było bardzo wyraźnie.
Tuż przed mszą św. delegacja księży Rzymu odczytała przed papieżem Benedyktem XVI petycję, aby papież Jan Paweł II został uznany za błogosławionego. Wszyscy słuchali tego w milczeniu i ogromnym skupieniu. I chociaż było to po włosku, to chyba żaden Polak nie miał żadnych wątpliwości o czym mówi kapłan (chyba kardynał?). Gdy skończył, wszyscy z ogromnym napięciem patrzyli na twarz Benedykta XVI, jak zareaguje... I chociaż wiadomo było, jaka będzie reakcja, to jednak był pewien moment, mała chwila jakiejś niepewności, nerwowego oczekiwania. I wtedy patrzyliśmy na twarz Benedykta XVI, która z surowej, zasłuchanej, nagle zrobiła się jakaś radosna i wesoła. I oto z jego ust padły słowa, na które czekali tu wszyscy. Całemu światu, urbi et orbi, ogłosił papież, że jego poprzednik, Jan Paweł II, zostaje uznany za błogosławionego. Rozległy się potężne oklaski, a na twarzach większości chyba ludzi pojawiły się łzy. To były łzy szczęścia i ogromnej radości. W tym momencie przypomniały mi się wszystkie moje wyjazdy i pielgrzymki na spotkania z papieżem, gdy przybywał do Polski: spotkania w Częstochowie, Warszawie, Wrocławiu, Skoczowie, Tarnowie, Krakowie... Również to w mojej parafii pw.św.Maksymiliana Marii Kolbego we Wrocławiu, kiedy to w maju 1997 roku Jan Paweł II poświęcił nasz dopiero co wybudowany nowy kościół, wzniesiony w rekordowym tempie dzięki heroicznemu wręcz zaangażowaniu w dzieło budowy naszego proboszcza ks.Czesława Majdy. Później w procesji z darami zobaczyłem twarz zakonnicy, której uzdrowienie stało się ważnym elementem procesu beatyfikacji. A my ze Staszkiem w czasie naszej 57 dniowej pielgrzymki dziękczynnej doznaliśmy tylu CUDÓW za przyczyną bł.Jana Pawła II... I jestem pewien, że odtąd doznawać ich będzie wielu Polaków, nie tylko pojedyncze osoby, ale setki, tysiące, miliony... Mamy tam w Niebie wielkiego orędownika, który nam może w wielu sprawach pomóc, pojedynczym osobom, ale wierzę, że również całemu Narodowi...
Wyszedłem z placu po mszy św. i wtedy przypomniało mi się, że nie mam załatwionego powrotu do Wrocławia. Dwie kolejne próby zabrania się jakimś autobusem były znów nieudane, z tego samego powodu: brak ubezpieczenia pasażera, które piloci autokarów wykupują wcześniej, jeszcze przed pielgrzymką, przed wyjazdem. Wysłałem więc SMS do Arka, mojego syna, aby sprawdził w internecie połączenia lotnicze, a jemu natychmiast udało się znaleźć w sieci tanie połączenie z lotniska Ciampino w Rzymie do Wrocławia, za jedyne 59 euro, czyli 233 zł! Tyle że dopiero w piątek 6 maja, o godz. 18.35. Zapytał tylko: - Tato, a czy będziesz miał się gdzie podziać tam w Rzymie przez te 5 dni? Odpowiedziałem, że tak, bo wrócę do klasztoru trapistów. Ale na dobrą sprawę nie byłem wcale pewien, czy mnie tam przyjmą ponownie i to aż na 5 dni... Tyle, że za powrót do Wrocławia autokarem musiałbym zapłacić pewnie ok. 500 zł i na dodatek męczyć się wiele godzin w podróży powrotnej.
Była już godzina 17.50 a musiałem zdążyć do klasztoru o.trapistów przed godziną 20.00, gdyż o tej porze zamyka się bramę klasztoru i późniejsze wejście nie byłoby już możliwe. A mur mają bardzo wysoki i przejście przez niego byłoby niemożliwe...
Zatłoczonym metrem a potem autobusem udało mi się jakimś cudem dotrzeć do Frattocchie przed godziną 19.30, czyli przed Completą, modlitwą wieczorną... I otrzymałem bez trudu pozwolenie na 5 dniowy pobyt w klasztorze, aż do piątku wieczór.. Może to wujek mojej żony, Stanisław, ksiądz z zakonu cystersów z Jędrzejowa, a więc jakby nie było współbrat o.trapistów, swoimi modlitwami mi to załatwił? Muszę go o to zapytać po powrocie, gdy tylko się z nim spotkam...


Dzień 70 - Poniedziałek
2 V 2011
U trapistów we Frattocchie


Za przyjęcie mnie goscinne i goszczenie aż przez dziewiec dni, cztery dni przed i pięć dni po beatyfikacji, zaciągnalem u trapistów dlug wdziecznosci, ktory postaram sie splacic przynajmniej przez reklame. Może jakas osoba samotna zechce skorzystac z takiej formy życia i modlitwy, jaką prowadzą ojcowie trapisci w pieknym oliwkowo-winogronowym sadzie we Frattocchie pod Rzymem.
KRYSTYNA JARZĄBEK
ŻYCIE W MILCZENIU
Artykuł pochodzi z "Wiedzy i Życia" nr 4/1996
Trapiści są zreformowanym odłamem mnichów cystersów o obostrzonej regule. Nazwa "trapiści" pochodzi od La Trappe, cysterskiego opactwa, położonego w Normandii. Zreformowaniem życia mieszkańców owego klasztoru zajął się Armand Jean le Bouthillier de Rancé, żyjący w latach 1626-1700. Początkowo prowadził żywot pełen uciech. Zmianę w jego zachowaniu spowodowała dopiero- jak się przypuszcza - śmierć jednego z krewnych bądź też kochanej przezeń pięknej i młodej kobiety. Wyświęcony w 1651 roku na kapłana, w 1662 roku wstąpił do klasztoru w Perseigne, a w 1664 roku, po złożeniu ślubów zakonnych, został opatem w La Trappe. Postanowił wówczas nie tylko sam pokutować, ale i podległym sobie mnichom narzucił niesłychanie surowy tryb życia. Z tego względu niewielu było chętnych, aby przystąpić do tego zakonu. Interwencja papieża oraz ogólna krytyka, z jaką spotkał się de Rancé, zmusiły go z czasem do złagodzenia przyjętych zasad postępowania. Mimo to wiele zwyczajów wprowadzonych za jego rządów przetrwało w klasztorach trapistów do dziś.

W 1790 roku, w czasach rewolucji francuskiej, trapiści musieli opuścić swe opactwo. Dało to początek nowej epoce w dziejach tego zakonu. Jego członkowie zaczęli osiedlać się między innymi w Anglii, Westfalii, Irlandii, Belgii, Holandii, Hiszpanii, we Włoszech. Poza kontynentem europejskim pojawili się w Ameryce Północnej, Brazylii, Kongo, Syrii, Palestynie, w Chinach, a także w Japonii. Po upadku Napoleona Bonaparte wrócili do Francji, a odzyskawszy swój pierwszy klasztor w La Trappe, jęli zakładać nowe siedziby. Kościołowi polskiemu są obcy, chociaż badacze odnotowują ich krótkotrwały- prawdopodobnie kilkumiesięczny - pobyt pod koniec XVIII wieku w Krakowie, Warszawie i Gdańsku. W naszym stuleciu trapiści stali się popularni zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych dzięki Thomasowi Mertonowi, pisarzowi, żyjącemu w latach 1915-1968. W wieku 26 lat wstąpił do słynącego z surowej reguły klasztoru trapistów w Gethsemani w stanie Kentucky. Napisał tam wiele książek- przede wszystkim o tematyce religijnej, filozoficznej i o życiu zakonnym.

Podstawę bytu trapistów stanowi reguła św. Benedykta z Nursji, żyjącego w latach 480-547 we Włoszech. Około 529 roku osiadł z kilkoma mnichami na Monte Cassino, gdzie rozpoczął budowę kościoła i klasztoru. Tam około 540 roku zredagował regułę zawierającą zbiór przepisów i zasad normujących życie mnisze. Wskazania św. Benedykta dotyczą organizacji klasztoru, zachowania się mnichów oraz ich życia wewnętrznego.

Podczas profesji, czyli przyjęcia święceń zakonnych, mnisi składają uroczyste śluby, określone regułą. Jednym z najważniejszych - oprócz ślubu ubóstwa, czystości, posłuszeństwa, dążenia do świętości - jest ślub stałości miejsca. Wiąże on mnicha z jedną wspólnotą zakonną. Jeżeli przełożeni nie wyślą go do tzw. fundacji, to znaczy klasztoru o tym samym profilu, który właśnie powstaje, zakonnik żyje i umiera w tym klasztorze, gdzie składał śluby. Trzeba specjalnej dyspensy papieża, aby mnich mógł się przenieść do innego klasztoru.

Najbardziej charakterystyczną cechą reguły trapistów jest życie we wspólnocie. Oznacza to, że wszyscy zakonnicy, zarówno kapłani, jak i nie mający święceń bracia zakonni, tworzą jedną wspólną rodzinę. Zawsze są razem: razem wychodzą do pracy, razem modlą się i śpiewają w kościele, razem czytają i spożywają posiłki. Mają nawet wspólne sypialnie, w których łóżka oddzielone są jedynie firankami. Trapistami rządzi opat lub przeor.

Mimo wspólnego życia, każdy trapista podobny jest do pustelnika wskutek obowiązku zachowania milczenia. W klasztorze bowiem nie ma takich chwil ani okazji, kiedy można by prowadzić rozmowę. Dlatego ani praca, ani pora posiłku nie przerywają ogólnego milczenia. Co prawda trapista przebywa ciągle z innymi, a jednak zawsze jest sam; żyje w gronie ludzi, ale nie może z nimi porozmawiać. Milczenie w klasztorze trapistów jest czymś, co przenika wszystko, nasyca każdy przedmiot i wypełnia ludzi, którzy tammieszkają.

Nie oznacza to, że nigdy i do nikogo nie wolno im się odzywać. Mówią podczas spowiedzi. Mogą też rozmawiać ze swoimi przełożonymi: opatem, przeorem lub tak zwanym kierownikiem duchowym. Kierownik rekolekcji rozmawia ponadto z gośćmi klasztornymi. Na wymianę myśli dotyczącą spraw osobistych trzeba mieć za każdym razem pozwolenie, które jest udzielane bardzo oszczędnie.

Trapiści uważają, że jedynym, a zarazem uświęconym powodem i celem mówienia jest wyznawanie wiary w Boga i głoszenie Jego chwały. Mowa bywa wówczas ważniejsza niż życie i śmierć. Kapłani zakonni głoszą zatem Słowo Boże podczas mszy i żyją po to, by Je głosić. Bardzo ważna jest wówczas świadomość tego, co się mówi, a także zrozumienie konsekwencji tej wypowiedzi. Księża nie mogą w związku z tym mówić o sprawach, których jeszcze nie przemyśleli. Kazanie kościelne powinno rodzić się z milczenia i związanej z nim kontemplacji. Trapiści głoszą ponadto chwałę Bożą, śpiewając codziennie kilka godzin w chórze kościelnym.

Zasada milczenia obowiązuje trapistów od kilkuset lat do dziś. Dlatego funkcję mowy przejął w ich życiu system umownych gestów. Zdaniem badaczy system ten liczy ponad 1300 gestów, z których 500 używa się najczęściej. Mnisi radzą sobie z nimi ponoć równie łatwo, jak ludzie z rozmową.

W bezgłośnym języku trapistów występują przede wszystkim znaki ideograficzne, odpowiadające różnym pojęciom. I tak, na przykład, znak krzyża towarzyszący przebieraniu palcami oznacza procesję, a rozłożone ręce i wskazywanie na drzewo to stół. Aby wyrazić określenie opat, trapista wykonuje kciukiem prawej ręki mały znak krzyża na piersi, a chcąc bezgłośnie "powiedzieć"przeor pokazuje kciuk prawej dłoni. Dotknięcie palcem wskazującym prawej dłoni koniuszka języka oznacza sól, a słowo pracować wyraża się, uderzając kilkakrotnie zamkniętymi dłońmi o siebie.

Za pomocą umownych znaków gestowo-mimicznych można też przekazać wiele złożonych treści. Świadczą o tym wypowiedzi Thomasa Mertona zamieszczone w książce "Znak Jonasza". Stanowi ona zbiór osobistych notatek i rozważań spisywanych w czasie pięcioletniego pobytu jej autora w klasztorze trapistów w Gethsemani. Mnisi przekazują sobie najczęściej krótkie informacje: Ojciec Abdon przechodzi z różańcem i daje mi znak: "11 dni".

Treści przekazywane gestami stanowią niekiedy odpowiednik niezbyt długich zdań: Ojciec Ozeasz mija mnie i sygnalizuje: "Za dużo piszesz, odpocznij,odpocznij". Ale "zdania" gestowe bywają też niekiedy dosyć rozbudowane:Ojciec szafarz dał mi znak, że nigdy, nigdy, pod żadnym warunkiem nie wolno mi wziąć drugi raz jeepa.

Za pomocą gestów można nawet prowadzić swoistą konwersację: Brat Karol przechodzi i pyta za pomocą znaków, kiedy ukaże się wielka księga stulecia. Sygnalizuję znakami: "Jeszcze długo nie, długo nie". Mówi mi: "Ile stron, dwieście? " Odpowiadam: "Nie, sześćdziesiąt". On na to:"Dwieście obrazków? ". Mówię: "Tak". Odchodzi, nie smutny wprawdzie, ale nie całkiem zadowolony.

Nadmierna gestykulacja jest w klasztorze zabroniona, na co wskazuje następujący cytat: Wczoraj spadł pierwszy śnieg, a zeszłej nocy przed Pasterką ktoś ukradkiem dał mi znak, że znowu sypie.

Ograniczone możliwości porozumiewania się rodzą nierzadko dyskomfort psychiczny:[...] mnisi (ze mną włącznie) stają się bardzo niespokojni na kapitule [tj. podczas zebrania przełożonych klasztoru] z chwilą wprowadzenia elementu kontrowersji. Każda kwestia sporna jest niezmiernie nużąca. Przyczyną tego jest oczywiście to, że nikt nie może odpowiadać. Po latach nieodpowiadania może robić się słabo na samą myśl o dyskusji.

Z przytoczonych cytatów wynika, że system znaków ruchowych, jakimi posługują się trapiści, jest dość prosty, a równocześnie obrazowy. Dzięki temu bywa doskonale rozumiany. Część znaków, jakie składają się na ten język, da się przyrównać do ideograficznego języka ludzi głuchych i głuchoniemych. Dzieje się tak zapewne dlatego, że na całym świecie znaki ideograficzne powstają dzięki wrażeniom wizualnym: na podstawie kształtu przedmiotu czy też charakterystycznego ruchu symbolizującego daną czynność. Można jednak przypuszczać, że język trapistów jest znacznie uboższy od języka migowego inwalidów słuchu - krąg osób, które z niego korzystają, jest przecież w tym wypadku znacznie węższy. W książkach Mertona nie ma ponadto najdrobniejszej wzmianki na temat znaków daktylograficznych (oddających litery, liczby, działania arytmetyczne, interpunkcję), jakimi również w wielu wypadkach posługują się osoby niesłyszące. Wydaje się to dosyć dziwne, gdyż pierwsze wzmianki o stworzeniu alfabetu daktylograficznego pochodzą z XII wieku- od mnichów z zakonu cystersów. Możliwe, że znaki tego typu nie są po prostu potrzebne trapistom.

Język trapistów nie zwrócił dotychczas baczniejszej uwagi językoznawców, których interesują nie tylko języki naturalne, ale i wiele innych systemów komunikacyjnych. Czeka on zatem ciągle na zbadanie i pokazanie światu, chociaż służy ludziom, którzy ukochali milczenie.

W KLASZTORZE

Trapiści noszą biały wełniany habit. Na niego nakładają czarny szkaplerz, czyli prostokątny kawał sukna z otworem na głowę, połączony z czarnym kapturem. Przepasują się rzemiennym paskiem. Do chóru nowicjusze zakładają dodatkowo biały bezkształtny płaszcz, a mnisi po święceniach - białą kukullę: obszerny, fałdzisty habit z szerokimi rękawami i kapturem. Bracia zakonni, czyli mnisi nie mający święceń kapłańskich, ubierają się w brunatny habit, a zamiast kukulli - w płaszcz tej samej barwy. Wszyscy mieszkańcy klasztoru noszą ciężkie półbuty lub buty, a do pracy w polu, stajni bądź pralni ubierają drewniane chodaki.

Trapistów obowiązuje ścisła asceza. Polega ona na stałym i metodycznym ograniczaniu własnych potrzeb, mającym na celu dążenie do doskonałości i zbawienia. Przybiera ona różne formy: milczenia (o którym jest mowa w tekście), postów, ciągłych modlitw.

Przez większą część roku obowiązuje ich ścisły post jakościowy. Jeśli nie są chorzy, nie jedzą ryb ani jaj. Mięso i rosół wolno im jeść tylko podczas choroby i to na polecnie lekarza. W pewnych okresach obowiązuje ich też post ilościowy. Strawa mnichów jest niezwykle prosta, żywią się bowiem głównie jarzynami, serem i chlebem. Wystarcza to jednak, by utrzymać człowieka w zdrowiu przez wiele lat, a mnisi niejako tradycyjnie umierają w podeszłym wieku.

Reguła św. Benedykta nakłada na zakonnika obowiązek pracy. Rodzaj owej pracy zależy od przełożonego, który uwzględnia potrzeby Kościoła i klasztoru oraz uzdolnienia mnichów i ich możliwości. Praca w klasztorze nigdy nie jest bezużyteczna. Mnisi pracują przede wszystkim na roli. Znaczą część życia spędzają również w ogrodzie, a także rąbią drewno, obierają ziemniaki, myją naczynia i czyszczą podłogi. Niektórzy mnisi mają - można by rzec - stałe zajęcie, którym bywa na przykład produkcja sera, pszczelarstwo, stolarka, pieczenie chleba, malowanie fresków. Zależnie od potrzeb, zakonnicy wykonują też pracę szewców, krawców, tkaczy, introligatorów, grabarzy, hydraulików i elektryków.

W przeszłości trapiści byli zdecydowanie przeciwni wszelkiej pracy intelektualnej. Pozostawało to w zgodzie z jednym z haseł ojca Armanda Jeana le Bouthilliera de Rancé, reformatora reguły zakonnej. W naszych czasach trapiści mogą być na przykład pisarzami, tłumaczami literatury, badaczami zagadnień filozoficznych itp. Ich słuchaczami są młodzi zakonnicy przygotowujący się do święceń kapłańskich.

Według reguły św. Benedykta, najważniejszym obowiązkiem trapisty, nad który niczego przedkładać nie wolno, jest modlitwa. Polega ona na uczestniczeniu w liturgii kościelnej i wspólnym odmawianiu brewiarza. Mnichów zachęca się ponadto usilnie do gorliwości w modlitwie indywidualnej. O różnych porach w ciągu dnia, a także podczas nocnego czuwania, w środkowej części nawy kościelnej zbiera się chór mnichów. Śpiewają tam tak zwane kanoniczne oficjum, składające się głównie z psalmów - uroczystych pieśni religijnych z Księgi Psalmów. W tym samym miejscu zakonnicy spędzają czas poświęcony rozmyślaniom i osobistej modlitwie. Około godziny czwartej nad ranem księża zakonni odprawiają Mszę świętą. Głównym wydarzeniem codziennych zbiorowych i zrytualizowanych czynności religijnych jest Msza święta konwentualna, odprawiana uroczyście w późniejszych godzinach rannych. Celebrujący ją kapłan zmienia się co tydzień. Asystuje mu diakon, śpiewający Ewangelię, i czasami subdiakon, który śpiewa lekcję, podczas gdy chór mnichów wyśpiewuje stałe i zmienne części mszy.

Zgodnie z regułą św. Benedykta, modlitwa powinna być oparta na czytaniu. Lekturę podczas takiego czytania stanowią Pismo Święte oraz dzieła Ojców Kościoła, a także pisarzy katolickich, dotyczące teologii, ascetyki i mistyki.

W klasztorze o.trapistów we Frattocchie pod Rzymem godziny wspólnych modlitw w kosciele dlka wszystkich trapistów to:
3.30 Vigilie
5.50 Lodi
6.30 Eucharystia
7.45 Terza
12.30 Sesti
14.30 Nona
17.30 Vespri
19.30 Compieta

Osobiscie uczestniczylem jedynie w Lodi i Eucharystii rankiem oraz w Compieta wieczorem. Zastanawialem sie, jak oni sa w stanie wstawac tak wczesnie, aby zebrac sie w kosciele juz o godz. 3.30, a wiec w srodku nocy! Ale tak sie dzieje przeciez nie tylko u trapistow, ale w wiekszosci klasztorow zenskich i meskich na swiecie. Gdy ktos spokojnie spi, ktos inny modli sie, aby ten drugi mogl spac spokojnie... Mysle, ze do tego mozna sie pryzwyczaic, tak samo jak do pieszego pielgrzymowania do Rzymu na trasie ponad 1600 km... Jesli ja moglem pielgrzymowac, nie meczac sie tym nadmiernie i to na tak dlugiej trasie, ktos inny moze sie nauczyc wstawac w srodku nocy kazdego dnia.
W klasztorze trapistow we Frattocchie widac bylo brak mlodych ludzi. A poniewaz w Polsce nie ma klasztoru trapistow, wiec moze jest to dobra propycja dla tych Polakow, ktorzy chca szukac Boga w milczeniu, ciszy, pracy, bez zgielku i szumu towarzyszacemu zyciu swieckiemu...


Dni 71-72 Wtorek-Środa
3-4 V 2011
Pobyt w klasztorze i zwiedzanie Rzymu



Frattocchie to miasteczko podrzymskie, usytuowane pomiędzy lotniskiem Ciampino a rezydencją papieską Castel Gandolfo, w połowie drogi między nimi. Zarówno do lotniska jak i do Castel Gandolfo jest ok. 4 km. Miasteczko posiada dwa duże hipermarkety i trzeci mniejszy, hotel czterogwiazdkowy oraz cały szereg sklepów, barów, kawiarenek i punktów usługowych. Ale w samym centrum Frattocchie znajduje się klasztor o.trapistów, okolony dookoła ponad dwumetrowym murem, za którym znajduje się wiele hektarów sadu oliwkowego i ogromna winnica. A wewnątrz jest klasztor i kościół. Spacerując ścieżkami pomiędzy drzewkami oliwkowymi można mieć ciągle na oku Castel Gandolfo, które znajduje się na górze. Tak więc, jeśli tylko wiadomo, że papież właśnie odpoczywa i przebywa w Castel Gandolfo, wówczas zakonnik pracując w sadzie lub z okna swojej celi może obserwować miejsce pobytu papieża i modlić się w jego intencji. Tak blisko stąd jest więc do namiestnika Chrystusa na Ziemi, zarówno w wymiarze duchowym, modlitewnym jak i fizycznym...
Kiedyś marzyłem o tym, aby przez tydzień mieszkać w Rzymie i poznać dokładnie wieczne miasto, jego kościoły, bazyliki, znane miejsca historyczne. No i tak się samo ułożyło, że od 19 kwietnia do 6 maja, czyli przez 18 dni mieszkam w Rzymie, z tego ponad połowę we Frattocchie, takim cudownym miejscu. Może nawiązane kontakty z zakonnikami zaowocują tym, że przyszłym roku przyjedziemy tu na tydzień z grupą osób, które bedą chciały poznać Rzym, nocując przez tydzień w tym klasztorze. Nie wiem, czy będzie to możliwe...


Dzień 73 - Czwartek
5 V 2011
Przy nowym grobie "BEATVS JOANNES PAVLVS PP.II"
w kaplicy św.Sebastiana w Bazylice św.Piotra na Watykanie.



To mój ostatni dzień w Rzymie. Z samego rana wyjechałem z Frattocchie autobusem a potem metrem na Piazza Ottaviano, skąd już tylko kilka kroków było do placu św.Piotra. Strażnik przed Bazyliką wskazał mi drogę dojścia do kaplicy i grobu bł.Jana Pawła II. Potem półgodzinna modlitwa przed jego grobem i ostatnie przejście po Bazylice. Kaplica św.Sebastiana jest duża, więc nie będzie chyba problemu, kiedy to odwiedzający kaplicę pielgrzymi będą chcieli się tutaj pomodlić. Wyszedłem z Bazyliki z poczuciem pewnego spełnienia, zakończenia pewnego ważnego etapu w życiu, dziękczynienia Janowi Pawłowi za to wszystko co dla mnie i całej Polski zrobił. A przecież tak dobrze tkwiła mi w pamięci ta chwila z dnia 16 października 1978, kiedy to komunistyczny jeszcze dziennik telewizyjny pokazał dym z Kaplicy Sykstyńskiej, następnie słowa najmłodszego z kardynałów: "Habemus papam!" i w końcu ukazanie się na balkonie sylwetki nowego papieża, Karola Wojtyły, który przybywał tutaj z dalekiego kraju... A teraz już błogosławiony i spoczywa niemal w progu Bazyliki następców św.Piotra...
Wyszedłem z Bazyliki i przysiadłem na murku na Piazza Ottaviano, oglądając spacerujących po placu Rzymian i pielgrzymów z całego świata. Był ciepły, słoneczny, typowo rzymski dzień a ja patrzyłem z pewną nostalgią na Rzym, wspominając minione dni pieszej pielgrzymki a potem pobytu w Rzymie. W końcu wstałem i udałem się do metra, aby po godzinie wrócić do klasztoru trapistów. Czekała mnie tu jeszcze ostatnia kolacja i ostatni już nocleg przed jutrzejszym lotem do Polski.


Dzień 74 - Piątek
6 maja 2011
POWRÓT - po 74 dniach od wyjścia!



Nadszedł w końcu dzień powrotu. Rankiem jak zwykle msza św. o godz. 6.30, potem pakowanie i spacer po Frattocchie, już ostatni. Ponieważ mogę wziąć ze sobą do samolotu wyłącznie bagaż podręczny, więc muszę pozostawić wszystkie metalowe i ostre przedmioty. To oznacza pozostawienie moich wspaniałych kijków trekingowych, które tak wspaniale pomagały mi w pielgrzymowaniu, a które otrzymałem w prezencie od Krysi Ł. Właśnie tych kijków mi jest najbardziej żal... Pozostawiłem też niepotrzebną mi już karimatę, jedną bluzę polarową, sztućce itp. Kiedy miałem już cały plecak spakowany poszedłem jeszcze na ostatnią przechadzkę po Frattocchie i do kościoła klasztornego na modlitwę. Kiedy wychodziłem z klasztoru nie mogłem jakoś spotkać ojca odpowiedzialnego za pobyt gości, aby osobiście, po raz drugi już podziękować mu za gościnę. Będę musiał zrobić to po powrocie, e-mailem. Około godziny 14.15 opuściłem klasztor i z dużym zapasem czasu udałem się na lotnisko. Autobus zabrał mnie z przystanku przy bramie klasztornej. Na lotnisku byłem już o godzinie 15.30 a na sali odlotów przed godziną 16.00, mimo że samolot miał odlecieć dopiero o godz. 18.35. Ale wolę dłużej poczekać aniżeli spóźniać się. Oczywiście w kolejce do wejścia na samolot sporą część stanowili Polacy. Niektórzy też dopiero teraz wracali z uroczystości beatyfikacji papieża Jana Pawła II, gdyż słyszałem ich rozmowy.
Samolot wyleciał o 18.45 i po dwóch godzinach lotu wylądował na lotnisku wrocławskim. Dwie godziny to 1/12 część doby, pielgrzymowałem do Rzymu pieszo przez 57 dni, a więc 57*12=684. Mój powrót z Rzymu do Wrocławia był więc 684 razy szybszy od czasu trwania pieszej pielgrzymki z Wrocławia do Rzymu. A więc czy nie lepiej było polecieć na beatyfikację papieża również samolotem? NA PEWNO NIE!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz