wtorek, 24 lutego 2015

SŁOWENIA 2011

Dzień 25 - 18 marca 2011 Piątek
Vies (Austria) - Vuzenica (Słowenia)


Rankiem o 7.30 ks.proboszcz poczęstował nas śniadaniem i wyruszyliśmy w drogę. Znów padał deszcz i znów wędrowaliśmy a to ścieżkami rowerowymi a to poboczami ruchliwych szos. Za Eineswaldem droga wiła się wysoko w górę serpentynami aż do granicznej miejscowości Radlapass. Tutaj o godz. 12.15 przekroczyliśmy granicę austriacko-słoweńską, dziękując aniołom Austrii za ich ogromną pomoc w naszym pielgrzymowaniu przez Austrię i prosząc teraz aniołów Słowenii oraz papieża Jana Pawła II o pomoc w drodze przez ten południowo-słowiański kraj.

Po przejściu granicy, która znajdowała się na szczycie góry, droga znów się wiła serpentynami ale tym razem w dół, aż do pierwszej słoweńskiej miejscowości Radlije. Podziwialiśmy uroki ziemi słoweńskiej, tak bardzo tutaj górzystej. Dotarliśmy do miejscowości Muta, a miejscowy proboszcz od razu "zapakował" nas w samochód i zawiózł do odległej o 2 km sąsiedniej parafii w Vuzenicy, którą się również opiekuje w czasie nieobecności tamtejszego proboszcza, który jest na studiach we Włoszech. Plebania w tej parafii w Vuzenicy była więc wolna i mogliśmy tutaj spędzić wieczór i noc. O nasze potrzeby kulinarne zadbała od razu pani Sabina P., która wraz z mężem mieszka zaraz w sąsiednim budynku. Mieliśmy więc kolację i rankiem śniadanie.























Dzień 26 - Sobota - 19 III 2011
Vuzenica - Smartno


Po śniadaniu wyruszyliśmy na drogę w towarzystwie kościelnego, który odprowadził nas ok 300 m i pokazał jak mamy iść dalej. Droga była dziś trudna. Przyszło nam schodzić "na skróty" śliskim i wąskim jarem z wysokiej góry i nieco przy tym pobłądziliśmy.
Doszliśmy do Smartna i od razu otrzymaliśmy nocleg przy parafii. Ks.proboszcz wskazał nam miejsca do spania. Wieczorem Staszek otrzymał smutną wiadomość telefoniczną o śmierci matki jego synowej. To go bardzo zasmuciło. Tego dnia więc oraz przez kilka kolejnych dni modliliśmy się o życie wieczne dla niej.























Dzień 27 Niedziela - 20 III 2011
Smartno - Podlom


Rankiem msza św. w kościele w Smartnie a potem niespodziewana gościna u mieszkającej tutaj polskiej rodziny lekarzy Pawła i Ani L. Mają dwie urocze córeczki (4 i 5 lat) i oboje pracują tutaj już od 7 lat. Paweł jest chirurgiem a Ania anestezjologiem. Spędziliśmy u nich ok. 2 godz. a ja mogłem trochę czasu spędzić na internecie uzupełniając tego bloga.

Ania i Paweł sami uczestniczyli już kiedyś w pieszej pielgrzymce z Warszawy na Jasną Górę, więc wiedzą na czym polega pielgrzymka. Tak było miło, że aż się nie chciało od nich wychodzić. Poczęstowali nas wyśmienitym śniadaniem i zapakowali kanapki na drogę. Droga najpierw łatwa, później zakończyła się wspinaczką na szczyt góry w miejscowości Podlom. Nocleg w hostelu na szczycie kosztował nas po 24 euro.































Dzień 28 - Poniedziałek - 21 III 2011
Podlom - Trzin


W hotelu śniadanie było o godz. 8.00, po którym wyruszyliśmy na trasę. Była temperatura ZERO stopni. Trasa wiodła w dół, przez Krivcevo, Crna, Stahovica, Kamnik, Duplica, Smarca, Menges do Trzin. Trafiliśmy w Trzin dokładnie na wieczorną mszę św. o godz. 18.00. Po mszy św. ks.proboszcz zaprowadził nas na plebanię, gdzie spaliśmy w cieplej sali katechetycznej, a chwilę później samochodem przyjechała pani Daneca z mężem, przywożąc nam bardzo obfitą kolację, w skład której wchodził również rosół z kury. Ksiądz proboszcz był bardzo zainteresowany trasą naszej pielgrzymki oraz jej przebiegiem, wiec opowiadaliśmy mu różne szczegóły naszej wędrówki.



























































Dzień 29 - Wtorek - 22 III 2011
Trzin - Lublana - Brezovica


Rankiem po mszy św. o godz. 8.00 chcieliśmy zaraz wyruszyć w drogę, ale ks.proboszcz zatrzymał nas na śniadanie. Przywiozła je znów z domu Pani Daneca (tak jak wczorajszą kolację). Ona wraz z mężem opiekuje się kościołem, pomagając bardzo ks.proboszczowi.

Wyruszyliśmy więc w droge ok. godz. 10.00 w towarzystwie kolejnego anioła, imieniem MARIJA, mieszkanki tej parafii. Marija odprowadziła nas do samych przedmieść Lublany, stolicy Słowenii. Nie musieliśmy zastanawiać się nad tym, w którą stronę skręcać na skrzyżowaniach dróg, gdyż Marija bezbłędnie pokazywała nam drogę. Opowiadała nam przy tym o swoich własnych pielgrzymkach, w których brała udział i które nawet czasem współorganizuje. Na moje pytanie, czy była kiedykolwiek w Częstochowie na Jasnej Górze, odpowiedziała, że była autokarem aż 10 razy w Częstochowie. DZIESIĘĆ RAZY!!! Ze Słowenii do Częstochowy! Od dziesięciu już lat corocznie bierze udział w pielgrzymce do Częstochowy, tak przecież odległej od Lublany! Ma powody, aby pielgrzymować co roku na Jasną Górę, gdyż jej modlitwy są tam zawsze wysłuchane.

Ponieważ jeszcze rankiem ks.proboszcz powiedział nam, że w Lublanie, na trasie naszej pielgrzymki, znajduje się polska ambasada, więc postanowiliśmy odwiedzić tę polską placówkę. Weszliśmy do pięknej i słonecznej Lublany i udali się do ambasady, która znajdowała się dokładnie na naszej trasie. Przyszliśmy tam ok. 12.30 i pomimo że bylo to już poza oficjalnym czasem otwarcia tej placówki, przyjął nas tam wicekonsul i poczęstował kawą i napojami. Rozmawialiśmy z nim niemal pół godziny. To młody, około 30-letni z wyglądu człowiek), ale jego nazwiska nie zapamiętałem. Kiedy dowiedział się od nas, że w ciągu 12 dni wędrowania przez Austrię wydaliśmy w nie więcej niż po 30-40 euro, powiedział, ze powinnismy napisać poradnik: "Jak tanio spędzić urlop za granicą".

Z ambasady poszliśmy w dalszą drogę, do pobliskiej Brezowvicy. Tutaj ksiądz właśnie kończył naukę religii w jednej z sal katechetycznych, ale miał jeszcze prowadzić kolejne lekcje. Zostawił nas z plecakami w kuchni, powiedział, że mamy się rozgościć i zaczekać na niego 3 godziny. Wcześniej wskazał nam jednak wolną salkę katechetyczną na nocleg. Zanim wrócił po trzech godzinach, rozłożyliśmy nasze karimaty i śpiwory i przygotowali się do snu.











































































Dzień 30 - Środa - 23 II 2011
Brezovica - Logatec


Rankiem zjedliśmy śniadanie wraz z ks.proboszczem, ktory osobiście usmażył nam ogromną jajecznicę. Postawił też na stole różne inne smakołyki ze swej kuchni i jadł razem z nami.

Ok. 7.30 byliśmy już w drodze. Przez Wrhnice dotarliśmy przed 18.00 do Logatec i udaliśmy się natychmiast na mszę św. do tutejszego kościoła sw.Mikołaja. Celebrowało ją dwóch księży, w asyście z akolitami i ministrantami. Usiedliśmy z plecakami w trzeciej lub czwartej ławce, a wówczas, jeszcze przed mszą św. podszedł do naszej ławki kapłan i zapytał szeptem, skąd jesteśmy i dokąd idziemy. Powiedzieliśmy, że idziemy z Polski do Rzymu na beatyfikację papieża Jana Pawła II i że gdzieś tutaj zamierzamy poszukać po mszy św. noclegu. Ponieważ mówiłem to po niemiecku, więc ów kapłan odpowiedział natychmiast: "kein problem" i już od tej chwili wiedziałem, że nocleg mamy zapewniony. Spokojnie uczestniczyliśmy więc w pięknie celebrowanej mszy św., po której ten kapłan zaprowadził nas na Plebanię, potem wprowadził do jadalni, gdzie zaprosił nas na obfitą i smaczną kolację oraz pokazal nam pokój na poddaszu z miejscami do spania. Na sali byly grube materace, kołdry i koce. Był ich pewien zapas...

Po chwili dowiedzieliśmy się, że tędy właśnie przebiega szlak św.Jakuba do Santiago de Compostela, a to miejsce to jest po prostu albergue dla pielgrzymow idących tym szlakiem! Później przy bramie wejściowej przed dziedzińcem plebanii zobaczyliśmy ogromne muszle "Jakubowe", przymocowane do muru. No to teraz nie mieliśmy już żadnych wątpliwości, kto skierował nasze kroki właśnie tutaj!

Była oczywiście możliwość gorącego prysznicu, po którym zasnęliśmy jak susły, na dużych miękkich materacach, po trudcah całodziennej pielgrzymki. Kapłan powiedział nam, że mamy wstać rankiem o takiej porze, aby zdążyć na mszę św. o godz. 7.00, a po mszy św. mamy przyjść na śniadanie. I dopiero wówczas będziemy mogli wyruszyć w dalszą drogę. Jeszcze przed snem Staszek zeszył mi kieszeń lekko naderwanego plecaka.















































Dzień 31 - Czwartek - 24 III 2011
Logatec - Dornberk


Rankiem msza św. o godz. 7.00 a zaraz po niej śniadanie razem z księżmi i pensjonariuszami Domu Seniora, którymi się tu opiekują. Ok. 8.30 wyruszyliśmy na trasę. Eatp był trudny i dość długi tego dnia, liczył na pewno ponad 40 km! Wiódł przez Col, Aidovscine i Selo do Dornberk.

W czasie wędrowania nastąpiła ciekawa niespodzianka. Oto przed nami na łące wylądował lotniarz na paralotni, jak się potem okazało z Poznańskiego Klubu Paralotniarskiego - Czarek J. Zdumienie było obustronne! Nasze zdumienie wynikało z z faktu, że oto prosto z nieba zleciał do nas anioł, na dodatek Polak. Czarka zdumienie było jeszcze większe, gdyz wykonywał swój pierwszy tak dlugi lot tutaj na paralotni, za granicą, a pierwszymi ludźmi, których spotkał po wylądowaniu byli Polacy, na dodatek idący pieszo do Rzymu. Z radości nagrał z nami wywiad na swój dyktafon i wykonal kilka zdjęć. My zresztą też.

Po dojściu do Dornberk uczestniczyliśmy po raz drugi już tego dnia we mszy św. i adoracji Najświętszego Sakramentu. Potem kapłan zaprosił nas na kolację i pokazał miejsce do spania. Mogłem też chwilę skorzystać z intenetu, ale zmęczony nie mogłem zbyt długo pisać. A zaległości w moim blogu ciągle rosną i rosną. Ok. 22.00 poszliśmy spać.
































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz