sobota, 28 lutego 2015

WSTĘP 2011

Aby pójść na pieszą pielgrzymką o długości ok. 1500-1600 km i to na dodatek w zimie, trzeba mieć ważne powody i solidne motywacje. Ale przecież już w dawnych wiekach pielgrzymowali pątnicy do trzech najważniejszych miejsc świętych:

- do Grobu Pańskiego w Jerozolimie

- do Grobów św.Apostołów Piotra i Pawła w Rzymie

- do Grobu św.Apostoła Jakuba w Santiago de Compostela w Hiszpanii

Jeżeli w tych niebezpiecznych dla pielgrzymów czasach miliony chrześcijan pielgrzymowało do świętych miejsc pieszo, to dlaczego nie mogliby tego robić w XXI wieku, kiedy jest o wiele bezpieczniej i można nawet wrócić do domu samolotem?

W jakimś stopniu moje imię i nazwisko, jakie przypadło mi nosić od urodzenia, zobowiązywało mnie do podjęcia kiedyś w życiu trudu takiej pielgrzymki.

Poza tym poczułem w swoim sercu ogromna potrzebę pójścia i podziękowania papieżowi Janowi Pawłowi II za to wszystko co uczynił dobrego dla mnie i mojej Ojczyzny. Za to, że mogę żyć w wolnym kraju. A ponieważ byłem obecny na wszystkich spotkaniach z Ojcem św. w Polsce, podczas jego pielgrzymek do Ojczyzny, więc teraz postanowiłem podziękować mu za to wszystko przez trud pieszej pielgrzymki do jego Grobu i przybycia na Jego beatyfikację.

Swoja decyzję podjąłem zaraz po ogłoszeniu daty beatyfikacji, godzinę po tym, gdy dowiedziałem się, że Staszek Ozdoba i Andrzej Kofluk wybierają się pieszo na beatyfikację.

Nie obawiałem się trudu pielgrzymki i wierzyłem głęboko, że wszystko pójdzie dobrze, gdyż wierzyłem we wstawiennictwo za nas u Boga zarówno Jana Pawła II jak i świętego Jakuba. Przecież Jan Paweł II też był pielgrzymem i to jakim Pielgrzymem!

Miałem też poza sobą doświadczenie pół roku wcześniej zakończonej, 900 km liczącej pieszej pielgrzymki do Grobu św.Jakuba w Hiszpanii, z Saint Jean we Francji do Santiago de Compostela, Finisterry i Muxii. Nie tak długiej, jak pielgrzymką Staszka i Andrzeja, ale 900 km to też miało znaczenie psychiczne, to przecież było 40 dni wędrowania. Po takiej pielgrzymce, po tym camino, łatwiej mi było podjąć decyzję.

Termin tej pielgrzymki był niezwykły. Ponieważ wyznaczono termin beatyfikacji papieża Jana Pawła II na dzień 1 maja 2011, więc aby przyjść na czas, a nawet z pewnym zapasem czasu, ze względu różne możliwe przeszkody w drodze, trzeba było wyjść już w lutym! Do przebycia było przecież około 1600 km - biorąc pod uwagę fakt, że zamierzałem iść przez Słowenię! Ostatecznie wybrałem za najlepszy termin wyjścia dzień 22 lutego: w kościele jest ten dzień obchodzony jako Święto Katedry św.Piotra w Rzymie. Data 22 lutego wydała mi się być odpowiednia, gdyż było to 68 dni do czasu beatyfikacji, a zatem był pewien zapas dni, "na wszelką okoliczność".

Na kilka dni przed wyruszeniem w drogę udaliśmy się do biskupa Edwarda Janiaka po specjalne błogosławieństwo na drogę i byliśmy gotowi do wymarszu. W czasie ostatnich przygotowań do wyjścia nie odczuwałem żadnego strachu ani obawy. Tak bardzo uwierzyłem, że z pomocą Boża dotrę szczęśliwie do Wiecznego Miasta, że kompletnie zapomniałem o przygotowaniu i zabraniu na drogę jakichkolwiek pomocy medycznych: plastrów, bandaży, kremów, maści... I okazało się, że nie były wcale potrzebne, a ich brak w plecaku uświadomiłem sobie właściwie dopiero w Słowenii. Okazało się, że również Staszek nie zabierał w drogę żadnych plastrów ani bandaży.

Zanim jednak wyruszyłem na pielgrzymkę, podjąłem pewne postanowienia dotyczące mojego zachowania i stylu pielgrzymowania. Nazwałem je "regułami". Była to jakby Konstytucja Pielgrzymki Pieszej do Rzymu. Oto reguły zawarte w tej konstytucji pielgrzymkowej:


Reguła pierwsza:

Zachowywać się w czasie pielgrzymki jak małe Dziecko Boże, tzn. całkowicie zdać się na pomoc Bożą w czasie pielgrzymowania. Ta reguła jest bardzo mocno zaakcentowania w Księdze Wyjścia, w opisie 40-letniej wędrówki Żydów do Ziemi Obiecanej. Żydzi mieli nakazane, aby żywić się manną, która "spada z nieba". I nie wolno im było zbierać więcej, aniżeli byli w stanie zjeść w ciągu jednego dnia. Nie wolno było robić sobie zapasów na jutro. Kto zrobił sobie zapasy, temu manna "gniła" i psuła się. Jedynie w przeddzień szabatu wolno im było zebrać podwójną ilość manny. I jedynie wtedy manna się nie psuła.

Bóg, jako prawdziwy i kochający Ojciec - troszczy się o potrzeby swoich Dzieci. Czyż ziemscy rodzice nie troszczą się o swoje dzieci, zwłaszcza wtedy kiedy są jeszcze małe? Żadne trzy czy czteroletnie dziecko nie odkłada kromki chleba "na jutro", gdyż jutro ojciec i matka podadzą nową kromkę chleba... Jutro też będą mnie kochać… po cóż więc robić zapasy? Jeśli ziemscy rodzice tak troszczą się o swoje dzieci, to cóż dopiero Bóg? "Nie martwcie się życie swoje, co jeść i co pić będziecie..." - to kwintesencja reguły pierwszej. Może w życiu trudna do spełnienia, ale na pielgrzymce - najbardziej owocna i skuteczna.

Reguła druga:

Nieustanna modlitwa, nieustannym bycie z Bogiem, czyli ciągła rozmowa z Nim. Reguła prosta, wynikająca z faktu, że przecież na pielgrzymce jest bardzo dużo czasu na modlitwę. Można się nieustannie modlić idąc. Różaniec to najlepszy Anioł Stróż w drodze. Jest czas na dogłębną medytację i kontemplację Boga, na wnikliwe rozważanie tajemnic różańcowych, które przecież opowiadają o życiu Jezusa. Postanowiłem najwięcej czasu na mojej pielgrzymce poświęcić na rozmowie z Bogiem, na nieustannym przebywaniu z nim, np. poprzez medytację tajemnic różańcowych. To się bardzo przydawało w momentach krytycznych i ciężkich. Kiedy bowiem człowiek skupia się na Bogu, w tym samym czasie Bóg skupia się na nim. Myślę, że właśnie dlatego z noclegami nie mieliśmy żadnych problemów.

Reguła trzecia:

OTWARTOŚĆ na każdego spotkanego człowieka, w którym trzeba starać się spotkać Boga. Nawet jeśli czasem jest to trudne. Trzeba otwierać szeroko oczy, aby nie "przeoczyć" Boga, jak to się przydarzyło uczniom zdążającym do Emaus… Otwartość oznacza też gotowość na przyjęcie wszelkich darów Nieba i błogosławieństwa od Boga. Aby to uzyskać – nie unikałem wcale ludzi, ale wychodziłem im naprzeciw, czy to na ulicy, czy nawet wstępując po drodze do barów, kawiarni lub każdego innego miejsca gdzie przebywali ludzie. Starałem się z nimi rozmawiać i próbować ich zrozumieć, ich problemy, sytuację życiową, ich radości i smutki. Nigdy o nic nie prosiłem, a jednak bardzo często coś otrzymywałem.

Reguła czwarta:

POKÓJ W SERCU. Miałem ogromne szczęście mieć za towarzysza mojej pielgrzymki Staszka Ozdobę, człowieka o ogromnej pokorze i darze pokoju serca. Nigdy w czasie naszej wspólnej wędrówki nie pokłóciliśmy się ani też nie obwinialiśmy o nic. Wszystko uzgadnialiśmy razem, tak że w rezultacie nasze wspólne modlitwy miały charakter "gdzie dwóch albo trzech ZGODNIE prosić będzie o coś, to Bóg ich wysłucha". Przez te 57 dni pielgrzymowania oraz później w czasie pobytu w Rzymie nie mieliśmy nawet odrobiny żalu do siebie, ani najmniejszej nawet pretensji.

Plecak niewiary

Swój 11-kilogramowy plecak nazywałem umownie "plecakiem niewiary". Gdyby moja wiara była "jak ziarnko gorczycy", żaden plecak nie byłby mi w drodze potrzebny ani też żadne pieniądze. Bo wszystko otrzymałbym od dobrego Boga "za darmo". Ponieważ jednak moja wiara daleka jest od owego "ziarna gorczycy, więc muszę dźwigać na plecach tę swoją niewiarę. A może to ciężar własnych grzechów, które tę moją wiarę tak osłabiają? Moja "niewiara" waży więc 11 kg, a wiara nie ważyłaby przecież nic. To warte zastanowienia...

Wyposażenie

Większość mojego wyposażenia pochodziła z darów. Otrzymałem plecak od Jurka, aparat fotograficzny od Kuby, kijki trekkingowe od Krysi. Namiotu nie zabrałem ze sobą, gdyż perspektywa spania w lutym i marcu w namiocie w Polsce, Czechach i Austrii - nie była zbyt kusząca. A dźwigać bezużytecznie ponad połowę drogi dwukilogramowy namiot wydawało mi się być nonsensowne.

Bez pieniędzy!

Wyszedłem na trasę pielgrzymki zupełnie bez własnych pieniędzy! W dniu wyjścia posiadałem jednak 400 zł, ale to był dar od moich najbliższych i znajomych, którzy przyszli mnie pożegnać lub wcześniej wyposażyli mnie na drogę. W zapasie miałem też 100 euro od żony, do wydania w razie konieczności. I tyle pieniędzy na życie, jedzenie i spanie przez okres 70 dni!

Konto wsparcia

Najważniejsza forma wspierania (sponsoringu) pątnika w czasie pielgrzymki to z pewnością modlitwa za niego. Ale oprócz modlitwy ważne jest też wsparcie materialne lub nawet finansowe. W Średniowieczu był zwyczaj, że wioski i miasta wyposażały pielgrzymów „na drogę” w środki materialne i finansowe, potrzebne w czasie długotrwałej wędrówki. Ten zwyczaj zanikł później, gdyż pielgrzymi "wstydzili się" prosić o tego rodzaju wsparcie. Uważam, że zupełnie niesłusznie.

Na moim blogu podałem więc numer rachunku bankowego, aby osoby, które mnie znają (albo nawet nie znają) mogły wspierać mnie w czasie pielgrzymki również finansowo. Każda, najdrobniejsza nawet kwota "wsparcia", była dla mnie ogromną pomocą w drodze. A Bóg pomaga przecież zazwyczaj poprzez drugiego człowieka! Sumaryczna kwota tych wpłat wyniosła na końcu pielgrzymki niemal 1200 zł i dzięki temu mogłem pielgrzymować i dotrzeć w końcu na beatyfikację i to na długo przed czasem. Ale teraz, już po dojściu, wiem, że doszedłbym nawet bez pieniędzy, gdybym miał już na starcie wiarę jak "ziarno gorczycy".


Byłem niemal pewny, że to jedyna taka pielgrzymka w życiu. Nawet na myśl mi nie przychodziło, że ZA TRZY LATA nastąpi "ponowienie" i znów wyruszę. Ale gdy na kilka miesięcy przed ogłoszeniem terminu kanonizacji papieża Jana Pawła II, było już niemal pewne, że wkrótce ona nastąpi, my również byliśmy pewni, że znów wyruszymy w Drogę! Tym razem szokujące było to, że nie trzy osoby, ale PIĘTNAŚCIE zamierzało wyruszyć pieszo do Rzymu. Znów datę wyznaczyliśmy na dzień 22 lutego, dokładnie trzy lata po naszej pielgrzymce na Beatyfikację.

2 komentarze:

  1. Jaki jest koszt tej pielgrzymki? Można się jeszcze dopisać? I jak mogę się skontaktować? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń