piątek, 27 lutego 2015

POLSKA 2011

22-27 II 2011

Dzień 1 - Wtorek 22 II 2011
Wrocław - Sobótka

Wyruszyliśmy rankiem we wtorek 22 lutego 2011 z kościoła pw.św.Maksymiliana Marii Kolbego, bezpośrednio po porannej mszy św. o godz. 6.30. Było ok. - 9 stopni C. Mróz. Na głowie czapki futrzane a na rekach rękawice. Ten mróz miał się jeszcze w następnych dniach potęgować, a rękawice były w użyciu przez trzy tygodnie. Nie sposób było bowiem trzymać w ręku kijki trekingowe przez cały dzień bez osłony od mrozu. Wyruszyliśmy odprowadzani przez grupę wrocławskich caminowiczów, których było na początku około dwudziestu, ale stopniowo odłączali się, tak, że pod samą niemal Sobótkę odprowadzał nas jedynie Jurek Pilarski, który planował w przyszłym roku pieszą pielgrzymkę z Lourdes do Santiago de Compostela i do Fatimy.

Wyruszyliśmy na trasę do Rzymu, a tego pierwszego dnia do Sobótki. Trasa pierwszego dnia okazałą się dłuższa niż przypuszczaliśmy i wynosiła ponad 40 km, a dzień zimowy był krótki. To spowodowało, ze dotarliśmy do celu tuż przed godziną dwudziestą pierwszą.

Po drodze w Sadkowie zostaliśmy poczęstowani pierogami ruskimi i ciastem przez Panią Monikę Skawińską, a w Sobótce przyjęci bardzo gościnnie przez Janusza i Halinę M. Mimo późnej pory czekała nas pyszna kolacja i gościnne przyjęcie. Ponieważ Janusz w ub. roku wędrował na camino hiszpańskim z Saint-Jean-Pied-de-Port do Santiago de Compostela, dlatego też opowieściom caminowym przy gorącym kominku nie było końca.
Dziękuje wszystkim, którzy na starcie naszej pielgrzymki "wyposażali" nas na drogę, wkładając nam do kieszeni złotówki, euro lub korony.
Pielgrzymka w mróz ma swoje własne oblicze i jest zupełnie inna aniżeli w upał lub deszcz. To tez pewne swoiste doświadczenie, które ubogaca duchowo.

Dzień 2 - Środa 23 II 2011
Sobótka - Piława Górna

Pierwszy cud: Ognisko w śniegu!

Etap prawdy. Wczoraj przybyliśmy na nocleg niemal o godzinie 21.00, więc sądziliśmy, że dziś będzie szybciej. Ale zrobił się z tego etap prawdy i dotarliśmy na nocleg do Pani Pauliny C. w Piławie Górnej o godz. 22.30! Na początku wszystko przebiegało wspaniale, Kuba P. zrobił nam zdjęcia i "pilotował" nas do końca Sobótki. Na zaśnieżonych ulicach Staszek nieoczekiwanie spotkał swojego kolegę z ławki szkolnej, biegnącego w dresie chodnikiem ulicy. To znany maratończyk! Przywitanie było bardzo serdeczne. Maraton to nieco ponad 40 km a my mieliśmy do przejścia około czterdziestu maratonów!
Droga wiodła przez Sulistrowice, gdzie odwiedziliśmy na Plebanii tutejszego proboszcza ks.Ryszarda S. Zostaliśmy poczęstowani herbatą i ciastem i ruszyliśmy dalej w drogę.
Kilka kilometrów za Będkowicami, kiedy byliśmy już nieźle zmarznięci, zobaczyliśmy w rowie, na śniegu palące się duże ognisko. A w promieniu kilometra dookoła żadnego domu, i tylko zasypane śniegiem pola. Skąd więc to ognisko? Dziwne to jakieś...
Ogrzaliśmy zmarznięte ręce i twarze i po kilku minutach powędrowaliśmy dalej. Oczywiście wszystko da się wytłumaczyć bez cudu. Robotnicy obcinali pewnie gałęzie zwisające z przydrożnych drzew i z tych obciętych gałęzi zrobili stos i zapalili ognisko, aby się ogrzać. Potem zostawili ognisko, wierząc, że na śniegu ono samo zgaśnie i po prostu po fajrancie udali się do domu. Tylko takie racjonalne wytłumaczenie przyszło nam do głowy. Ale to ognisko bardzo się nam przydało!
Weszliśmy w las. Ale zrobił się zmierzch. A tymczasem za tym lasem był drugi las, a potem trzeci... W pewnej chwili znaleźliśmy się w lesie tak gęstym, gdzie gałęzie zagradzały drogę i ....zabłądziliśmy. Drogi i ścieżki zasypane były śniegiem, więc łatwo było pobłądzić. Tymczasem zrobiła się godzina 20.00 i zgasły nam latarki, gdyż skończyły się baterie w nich. Po chwili wysiadły tez komórki a my zagubiliśmy się w tym lesie całkowicie.
Mróz dochodził do 18 stopni i groził nam nocleg w namiocie. Bezksiężycowa noc, mróz, ciemny las i nagle przebiegło koło nas stado dzików. Po około godzinie błądzenia po lesie natrafiliśmy w końcu na drogę, która wyprowadziła nas z lasu. A wtedy odnalazł się też nasz szlak i o godz. 22.30 zapukaliśmy do drzwi pani Pauliny C. w Piławie Górnej, która mimo tak późnej pory ugościła nas serdecznie, postawiła na stole kolację i rozmawiała z nami do samej północy. Pani Paulina ma 77 lat i i tryska energią.






Dzień 3 - Czwartek 22 II 2011
Piława Górna - Bardo Śl.

Rankiem razem z Panią Pauliną C. udaliśmy się nas na mszę św. do pobliskiego kościoła, aby później powrócić jeszcze do jej domu na śniadanie. Po śniadaniu wyruszyliśmy w drogę przez Ząbkowice Śl. do Barda. Od tego dnia codziennie odmawialiśmy wspólnie razem Tajemnice Światła Różańca św., idąc razem. Pozostałe części Różańca św. oraz inne modlitwy każdy z nas odmawiał sobie sam w drodze, bo przecież nie sposób było iść cały czas blisko siebie.
Odcinek drogi z Ząbkowic Śl. do Barda postanowiliśmy przejść wzdłuż ruchliwej szosy. Mijały więc nas liczne samochody, tiry, ciężarówki. Było to bardzo uciążliwe i niebezpieczne, dobrze że nie byliśmy wówczas świadomi, że w ten sposób przyjdzie nam przejść jeszcze setki kilometrów i to poza granicami Polski. Dotarliśmy do Barda Śl. dość wcześnie i udaliśmy się najpierw do Bazyliki, aby się tam pomodlić. Do klasztoru s.Urszulanek w Bardzie Śl. dotarliśmy ok. 16.30, zmęczeni, gdyż ranny mróz dal się nam porządnie we znaki. Rankiem było minus 17 stopni!
Siostry Urszulanki ugościły nas kolacją i przydzieliły duży pokój 4 osobowy, mimo że było nas przecież tylko dwóch. Mogliśmy więc wspaniale wypocząć i zregenerować siły, przed czekającymi nas jeszcze wieloma dniami pielgrzymowania. Wieczorem udaliśmy się na Nieszpory w kaplicy wraz z siostrami, a potem czekała nas obfita kolacja.




Dzień 4 - Piątek 25 II 2011
Bardo - Kłodzko

Po rannej mszy św. w kaplicy u sióstr Urszulanek, wyszliśmy od razu na szlak, który prowadził ostro do góry oblodzoną ścieżką wzdłuż kolejnych stacji Drogi Krzyżowej wiodącej na szczyt Góry Bardzkiej. Nie spodziewałem się, że tędy będziemy szli! Ta ścieżka, ta Droga Krzyżowa była mi bardzo dobrze znana, byłem tu już wcześniej kilka razy, ale jeszcze nigdy w zimie! Teraz ta ścieżka była oblodzona i musieliśmy wspinać się po niej do góry z ciężkimi plecakami. Tylko dzięki kijkom trekingowym utrzymywałem jakoś równowagę.
Przy studzience, czyli gdzieś w połowie drogi dogoniły nas dwie panie z Kłodzka, Wanda K. i Ela C., które o naszym przejściu dowiedziały się od Jasi Z. Przyjechały tu, aby nas prowadzić do swojego miasta. Mieliśmy więc towarzystwo dwóch aniołów. Idąc z nimi, nie musieliśmy martwic się o to, że zabłądzimy. Za czternastą stacją Drogi Krzyżowej szlak skręcał lekko w lewo i przez przełęcz między górami schodziliśmy do miasta Kłodzka. Droga była przepiękna, ośnieżona, girlandy śniegowe wisiały na gałęziach drzew.
Około godziny 15.00 dotarliśmy do Kłodzka. Zjedliśmy wspaniały obiad w domu Pani Wandy K., a potem udaliśmy się na nocleg do domu Pani Eli C. Jej mama, Pani Helena C. właśnie udzielała korepetycji z matematyki. Po chwili na stole zjawiła się przepyszna kolacja, była wspólna modlitwa i opowiadania o drodze.









Dzień 5 - Sobota - 26 II 2011
Kłodzko - Domaszków


Rankiem pobudka o godzinie 6.00, pyszne śniadanie u Pani Eli, potem msza św. o godz. 7.30 w kościele o.Jezuitów i wymarsz na trasę. Panie Wanda i Ela odprowadziły nas do samej Bystrzycy Kłodzkiej. Szło się nam przyjemnie w ich towarzystwie. Kiedy nas w końcu opuściły, aby wracać do domu, okazało się, że pojawiły się, i to dosłownie po pięciu minutach następne anioły, chętne do odprowadzania. Tuż przed Długopolem Dolnym zauważyliśmy samochód, z którego nieoczekiwanie wysiadły bardzo dobrze nam znane panie z ubiegłorocznego Camino France: Jasia Z. i Krysia Góra w towarzystwie Ewy z Wrocławskiego Klubu Przyjaciół Camino. Pofatygowały się z Wrocławia, aby nam przywieźć "obiad" i towarzyszyć w drodze przez ponad 10 km do samego Domaszkowa.
Do Domaszkowa dotarliśmy już po ciemku, po godz 19.00. Przywitał nas tu proboszcz tutejszej parafii ks.Jan M. i od razu odwiózł na nocleg. Spaliśmy w jakimś gościńcu dla sportowców w pobliskiej wsi.




Dzień 6 - Niedziela 27 II 2011
Domaszków - Boboszów (granica polsko-czeska)


Rankiem msza św. w kościele w Domaszkowie, zakończona błogosławieństwem na drogę ks.proboszcza Jana i obfite śniadanie w domu obok Plebanii. Wyruszyliśmy na krótki 15 km odcinek do Boboszowa. Droga mijała szybko. Do Międzylesia towarzyszyła nam ponownie Wanda K., która przyjechała z Kłodzka, aby nas aż tutaj odprowadzić.
A kiedy już dotarliśmy do granicy polsko-czeskiej w Boboszowie, przyjechali po nas Pani Barbara M. i Kazimierz B. i zabrali nas na nocleg, ostatni już w Polsce, w pobliskim Potoczku. I znów była obfita kolacja i gościna w polskim domu w uroczej górskiej miejscowości, "oddalonej od cywilizacji". Prześliczny drewniany domek w lesie. Jutro trzeba będzie opuścić nasz kraj ojczysty. Czekają na nas Czechy, Morawy. Barbara i Kazimierz odwiozą nas do granicy państwa, do miejsca, z którego zabrali nas na nocleg.















1 komentarz:

  1. Mam pytanie, w jaki sposób załatwialiscie te noclegi,czy to byli wasi znajomi u których spaliscie czy dzwoniliście wcześniej do proboszcza czy dopiero po dotarciu do danej miejscowości szukaliście u księdza?

    OdpowiedzUsuń